Przejdź do zawartości

Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Wysokie progi.djvu/33

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

szczonego widnokręgu, w prostą jak strzała, szeroką taśmę wzburzonej, stratowanej przez cielsko okrętu drogi.
Takie same oględziny przeprowadził już i Ksawery. Pomimo nowości jaką dlań była morska podróż, czuł się nieco rozczarowany. Dość szybko zorjentował się w tym labiryncie, jakim wydał mu się okręt na początku, w zdawałoby się niezliczonych przejściach, schodkach, korytarzach i wejściach. Wszystko razem wyglądało to jak hotel, złudzenie to utrwaliło się jeszcze mocniej, gdy zajrzał do baru, gdzie z braku lepszego zajęcia wypił parę kieliszków porto.
Wróciwszy nieco zziębnięty do kabiny, zabrał się do rozpakowania rzeczy. W przepisach, które zdążył już przestudjować, wskazywano, iż kufry i większe walizy należy oddać do przechowania. Wobec tego rozlokował w szafie ubrania, obuwie, bieliznę i różne drobiazgi. Wezwany dzwonkiem steward zajął się walizami i oświadczył, że lunch będzie za pół godziny.
Wobec tego Ksawery przystąpił do studjowania listy pasażerów. Nieduża welinowa książeczka zawierała spis wszystkich podróżnych według alfabetu. Przy każdem nazwisku był podany zawód oraz numer zajmowanej na okręcie kabiny. Przedewszystkiem z zadowoleniem odnalazł siebie: Ksawery Runicki, ziemianin, kabina Nr. 5.
Łatwo się zorjentował, że im mniejszym numerem były oznaczone kabiny, tem kosztowały drożej. Było tylko dwadzieścia kabin jednoosobowych pierwszej klasy, coś czterdzieści dwuosobowych w drugiej i wiele tanich na niższych pokładach.
Przejrzał zatem nazwiska z pierwszej i drugiej klasy w nadziei, a raczej w obawie, że w tej masie podróżnych może znaleźć się przecie i ktoś znajomy. Na szczęście nie