Przejdź do zawartości

Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Wysokie progi.djvu/30

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.



ROZDZIAŁ II.

Był to dość duży dwukominowy okręt pasażerski, utrzymujący stałą komunikację między Gdynią a Nowym Yorkiem i Halifaxem po drugiej stronie Atlantyku. Jak wszystkie statki, które ujrzały światło dzienne w stoczniach holenderskich, duńskich, czy angielskich, wraz z początkiem bieżącego stulecia, nie mógł się poszczycić ani zbyt wysmukłą linją, ani szczególniejszemi wygodami. Wyglądał jednak korpulentnie i bezpiecznie, a odnawiany i przerabiany niemal co roku wywierał wrażenie schludności, a nawet miejscami młodzieńczej świeżości.
— Okręty są, jak kobiety — mówił drugi oficer, porucznik Hurny — po trzydziestce, nieprawdaż, wymagają makijażu, ale cieszą się jeszcze powodzeniem tam, gdzie nieprawdaż, nie mają młodszej konkurencji. Zato nie robią niespodzianek i wiadomo już czego trzymać się w postępowaniu z niemi.
Jak na swój dojrzały wiek s. s. „Sarmatia“ poruszała się dość żwawo, robiąc przeciętnie trzynaście węzłów, co w tłómaczeniu na język lądowców równa się dwudziestu paru kilometrom na godzinę. O ile szybkość ta mogła nie zadowalać pasażerów spieszących w ważnych sprawach do Ameryki, lub spowrotem, o tyle wycieczkowej publiczności wystarczała zupełnie.
Ciężka i wysilona praca maszyn na dole okętu, im