Przejdź do zawartości

Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Wysokie progi.djvu/206

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

i dawniej też... Pieniądze puszczali, żadnej wiary nie mieli, po knajpach a dancyngach ich pełno, a później bruki szlifują. Co człowiek do rąk gazetę weźmie, to za każdym razem czyta: a tu takiego hrabiego wsadzili do więzienia, a tu drugiego... A jakby i ta reszta swoje pieniądze potraciła, to teżby się zabrała i do cudzych, i za kraty. Bo Boga w sercu nie mają, ani też tego samego postanowienia w sobie! O!... Ale co ja ci będę gadał. I tak nie zrozumiesz.
Machnął ręką i dodał:
— Miałaś uczciwego człowieka. Chciał się żenić, poszłaś inną drogą, jak sobie posłałaś, tak się wyśpisz. No, a teraz już czasu więcej nie mam. Tak już pożegnaj się i idź z Bogiem.
Magda próbowała jeszcze przeciągnąć rozmowę. Pytała o zdrowie ojca, o interesy, o krewnych i znajomych, ale pan Nieczaj odpowiadał niechętnie i zdawkowo, a wkońcu wyjął swój gruby notes i poślinił ołówek. Trzeba było iść.
Pocałowała ojca w rękę, weszła na chwilę do siostry i szwagra, którzy nawet nie mieli odwagi jej odprowadzić. Już była na schodach o piętro niżej, gdy usłyszała, że na górze drzwi się otwierają. Stanęła.
— Magda!... — rozległ się niski, przyciszony głos pana Nieczaja.
— Jestem — odezwała się.
— A słuchajno... — jakby się wahał, zatrzymał się ojciec — Gdyby ci tam już bardzo źle było... To... to możesz wrócić. Kąt w mieszkaniu się znajdzie i co do gęby włożyć, a pracy w jatce zawsze jest dość...
— Tatku... — wybuchła płaczem — tatku...
Wzruszenie nie pozwalało jej mówić. Zawróciła, bie-