Przejdź do zawartości

Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Wysokie progi.djvu/134

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

swego gabinetu za żadne skarby. Ksawery nie chciał zwrócić się z tem do ojca w obawie, że usłyszy odmowę, która poderwałaby tylko jego autorytet pana domu.
Wobec tego do bibljoteki na górę poszła Magda. Zapukała i weszła. Pan Michał zerwał się i zakrywając nagą szyję kołnierzem szlafroka, chciał wycofać się do sąsiedniej sypialni, lecz Magda zatrzymała go prawie przemocą:
— Wcale nie patrzę na pański strój. Zresztą to moja wina. Wtargnęłam tu bez uprzedzenia.
— Najmocniej panią przepraszam — wciąż zakrywał się pan Michał — wyglądam chyba okropnie.
— Bynajmniej. Wygląda pan bardzo miło i po domowemu. A ja mam do pana interes. Zjawiam się jako delegatka.
— O! Aż tak oficjalnie? — zaśmiał się pan Michał — a ja, niepoprawny zarozumialec, łudziłem się, że to wizyta całkiem spontaniczna.
Magda rozejrzała się po pokoju:
— Boże, ile tu książek! A to owe pańskie rękopisy. Czy to wszystko o rewolucji francuskiej?
— Wszystko — uśmiechnął się.
— Szkoda, że jestem taka sobie głupiutka gąska — westchnęła — zresztą, pan napewno i komuś mądrzejszemu nie pozwoliłby przeczytać swoich prac?
— Cóż znowu!.... A czy panią interesuje ten temat?
— Szalenie — wysiliła pamięć — zwłaszcza współzawodnictwo Dantona z Robespierrem. To takie potężne.
Była kiedyś na jakiejś sztuce o Wielkiej Rewolucji i trochę pamiętała z tego.
Pan Runicki lekko dał się pociągnąć za język. Posiadał moc materjału anegdotycznego i tem rzeczywiście zainteresował Magdę. Zdumiewało ją przytem, że o tych lu-