Przejdź do zawartości

Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Wysokie progi.djvu/114

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Nic jej nie można zarzucić — raz po raz powtarzał sobie w duchu Ksawery.
Nawet przy pani Aldonie wyglądała rasowo, a zachowywała się dystyngowanie, niczem dama z najlepszego towarzystwa.
— Byłaś świetna, bardzo ci dziękuję — powiedział jej Ksawery, odprowadzając ją na górę. — Masz doskonale manjery.
— Jestem aktorką — zaśmiała się. — Poprostu zachowałam się tak, jakbym grała na scenie narzeczoną hrabiego.
— Nie wspominaj już o tej scenie, o rolach, o tem wszystkiem — skrzywił się.
— Już dobrze, dobrze...
— A jutro rano pokażę ci całe gopodarstwo, park i inne rzeczy. Dobranoc, dobranoc, kochanie... Niech ci się dobrze śpi pod dachem twego domu.
Zarzuciła mu ręce na szyję i powiedziała trochę ni w pięć ni w dziewięć:
— Ty pomimo wszystko jesteś jednak dobrym chłopcem.
Wstali wcześnie i rozpoczęli obchód gospodarstwa. Wszędzie wrzała już praca, a służba widocznie wiedziała już o przyjeździe narzeczonej dziedzica, gdyż nie ograniczała się do zwykłych powitań, lecz przyglądała się długo przyszłej pani.
Zabudowania folwarczne, gorzelnia, młyn, obory i przejażdżka linijką po polach zajęły im czas do drugiego śniadania. Później oglądali pałac i Ksawery nie posiadał się z radości, widząc, że Magda jest wszystkiem zachwycona.
W obawie, by ktoś z domowników nie pozwolił sobie na jakąkolwiek nieuprzejmość w stosunku do Magdy,