Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Pamiętnik pani Hanki.djvu/207

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
naszych zainteresowań był dość różny, po drugie to właśnie p. Renowicki dawał mi odczuć pewien chłód i rezerwę w stosunku do mnie. Nie biorę mu zresztą tego za złe, zdając sobie sprawę z niesłusznych wprawdzie, lecz dla niego, być może, uzasadnionych motywów niechęci. — Przypisek T. D. M.).

Jacek wprowadził go do mego pokoju. Nie wiem, czy się domyślał, że wprowadza człowieka, którego opinia zadecyduje o moim dalszym postępowaniu, w każdym razie zdobył się na niepozbawioną głębszej treści uwagę, przyprawioną swobodnym uśmiechem:
— Oto jeszcze jeden lekarz: specjalista od spraw duszy. Doktorze! Oddaję panu w opiekę moją pacjentkę.
Mostowicz widocznie w tym powiedzeniu dopatrzył się lekkiej złośliwości, gdyż odpowiedział:
— Więcej miałby pan racji, nazywając mnie znachorem.
Z kolei Jacek wydobył z siebie kilka zdawkowych komplementów na temat powieści „Znachor“, a ja dodałam, że znachorom bardziej wierzę, niż dyplomowanym lekarzom, po czym Jacek pożegnał się i wyszedł.
— Z listu pani, pani Haneczko, wywnioskowałem, — zaczął, siadając — że tu niejeden znachor, lecz całe consilium facultatis jest potrzebne. Czy pani przytrafiło się istotnie coś tak nieprzyjemnego?
— To jest sprawa bardzo poważna. Ale nie potrzeba mi ani lekarzy, ani znachorów. Tu pomóc mi mogą dwaj ludzie: przyjaciel i człowiek rozumny. Ponieważ zaś w panu, panie Tadeuszu, obaj się łączą, postanowiłam zwrócić się do pana.
Zaśmiał się:
— Na wszelki wypadek niech pani dobierze kogoś rozumnego. Ale choroba pani nie ma związku z przejściami, o których mi pani wspominała?
— I tak, i nie. Mam zwykłą grypę. Ale zaziębiłam się wsku-