Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Pamiętnik pani Hanki.djvu/189

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Miłości, nienawiści, nagłego gniewu, zazdrości. Sądzę, że nie znalazłabym wytłumaczenia dla wszelkiej premedytacji, dla przebiegłości, dla podstępu i może jeszcze dla krzywdy wyrządzonej słabszym.
Jacek znowu długo nie odpowiadał. Jego piękne brwi ściągnęły się w łuk o jakimś bolesnym wyrazie. Z lekka poruszał wargami, jakby zatrzymując słowa, które się same z ust wyrywały.
W obawie, że moja definicja może go powstrzymać od zwierzeń dodałam:
— Zresztą to tak trudno określić, gdy się nie ma do czynienia z konkretnym faktem. Czy ja wiem?... Może to, co odepchnęłoby mnie zdecydowanie od jednego człowieka, u ciebie na przykład, pogodziłoby się z jakimiś cechami twego charakteru i nie tworzyłoby tak rażącego obrazu.
Zdawał się nie słyszeć tego, co powiedziałam i wpatrując się w jeden punkt na ścianie powiedział:
— Bywają czyny nieetyczne, których nie da się ująć w ramy takiego podziału.
Przechyliłam się ku niemu i serdecznie wzięłam go za rękę. Drgnął i na jeden moment, na króciutki moment podniósł na mnie oczy. Wiedziałam, że tą łagodną pieszczotą ułatwię mu mówienie. Pochylił jeszcze bardziej głowę i zaczął. Nareszcie zaczął!
— Widzisz, Haneczko, chciałem ci coś wyznać. Odgadłaś od razu, że nie bez powodu skierowałem rozmowę na te sprawy. Chciałem ci się przyznać do czegoś, co jak cierń tkwi w moim sumieniu...
— Słucham cię, Jacku — odezwałam się z zapartym tchem.
— Kiedyś, kiedy byłem jeszcze bardzo młody i niedoświadczony, pokochałem pewną dziewczynę. Pokochałem ją tak bardzo, że gdyby zażądała ode mnie dokonania najstraszniejszego czynu zrobiłbym to bez wahania. Powiedziałaś, że posądzasz mnie o niejeden romans w owych czasach, gdyśmy jeszcze nie