Strona:Szaori i Rapsody Arabskie w Egipcie.djvu/3

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.





Któż nie pamięta pięknéj Słowackiego do Baladyny przedmowy, w któréj wzniosłemu rówiennikowi swego ducha, Zygmuntowi Krasińskiemu, opowiada o owym ślepym na wyspie Chios harfiarzu, który szum spienionych bałwanów egejskiego morza wziął za zgiełk zgromadzonego ludu ku słuchaniu rycerskich pieśni, i najpiękniejszy swój rapsod w falach morskich utopiwszy rzucił w nie za pieśnią swoją jęczące jeszcze ostatniemi jéj dźwiękami śpiewacze narzędzie, żaląc się na nieczułość słuchaczy. A przecież nie w owych to czasach skarzyć się wypadało pieśniarzowi na obojętność. Dopiero po wiekach burz i przewrotów, mamideł i rozczarowań, po stuleciach bogatych obfitém żniwem owoców ducha, wyrodziło się z oceanu krwi i łez pokolenie, które się wszelkim duchowym naigrawa objawom, i które nawet najpotężniejsza pieśń poruszyć nie zdolna. Zaskorupieni w ciasném materyi bałwochwalstwie z urąganiem często, z lekceważeniem prawie zawsze spoglądamy na wszystko, co jéj bezpośrednio nie dogadza, a stępiwszy umysł i świeże serca poloty gorączkowém poziomego dobrobytu pragnieniem, nie pojmujemy dzisiaj już prawie tego pierwiastku, który nie brzękiem bitéj monety, ale bezcielesnéj harmonii pieniem duszę nastraja, co więcéj nie uznajemy jego potrzeby, widząc w nim nie pokarm dla ducha, ale raczéj nerwową igraszkę.
Każda epoka ma swe wyobrażenia i dążenia swoje. Piło chciwie niegdyś spragnione walk i bohaterskich czynów spółeczeństwo u śpiewnéj czary homerowych rapsodów, zstępowało drzące grozą i lękiem w mistyczne ciemnie dantejskiego piekła, kwiliło śród turniejowych zapasów rzewną trubadura nutą, cierpiało i weseliło się z wszechpotężnemi gienialnego Willama postaciami, wszakże Zbójcy, co więcéj nawet Werter mieli swe epoki i czcicieli swoich, aż nareszcie synowie ojców, którzy z uniesieniem przyklaskiwali rewolucyjnym romantyzmu zwycięztwom, zburzyli goniącą za zyskiem dłonią odwieczne piękna i harmonii ołtarze, a na ich miejsce postawiwszy Molocha zginają przed nim czoła, zimne, wygasłe kratery niegdyś tak świetnych wulkanicznych wybuchów. Żylaste, dźwigające młoty ramiona,