Przejdź do zawartości

Strona:Stefan Grabiński - Wyspa Itongo.djvu/75

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Po zapuszczeniu stor i podwójnych żaluzyj Będziński utworzył z obecnych medjumiczny łańcuch. Postać Gniewosza rysowała się wyraźnie na tle ściany powleczonej fosforyzującą zielono emulsją. Był zdenerwowany i nie odrazu zapadł w trans. Dopiero po półgodzinnej interwencji doktora nastąpił pożądany stan. I nie zaraz wystąpiły objawy. Minęła dobra godzina, zanim z ciała medjum zaczęły wywiązywać się pierwsze taśmy ektoplazmy. Janek wystawiał dziś cierpliwość uczestników na dłuższą próbę. Będziński irytował się i co chwila spoglądał na zegarek. Miał dziś jeszcze wieczorem referat w Towarzystwie Lekarskiem. Wreszcie utworzył się fantom kobiety, w fantastycznym, wschodnim zawoju. Widmo wsparte ramieniem o Gniewosza z łagodnym, mgłą smutku zawoalowanym uśmiechem przesunęło spojrzenie po obecnych i zatrzymało na pani Zbąskiej. Chwilę trwało milczenie. Wtem odezwał się nabrzmiały na pół radością, na pół trwogą okrzyk:
— Sławciu! Sławeczko moja!
Pani Zbąska niepomna na surowy zakaz Będzińskiego, porwana nieodpartym odruchem macierzyńskiego serca przerwała łańcuch i rzuciła się ku widmu zmarłego przed rokiem dziecka.