Przejdź do zawartości

Strona:Stefan Grabiński - Wyspa Itongo.djvu/308

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

nym. Jego mocne, surowe spojrzenie spoczywało uparcie na Wangarui. Po tych oczach poznali je wszyscy. W dzikim popłochu rzucili się do ucieczki. Z dreszczem grozy zetknęli się twarzą w twarz z tabu władcy.


Czandaura po odejściu Napo zapadł w sen wprawdzie głęboki, lecz ciężki i męczący, śniły mu się jakieś złośliwe maszkary, larwy krwiopijcze, gniotła piersi i zapierała oddech zmora. Przewracał się z boku na bok, miotał się w łóżku jak ryba we wniku, lecz nie mógł się przebudzić. Koło północy zlany rzęsistym potem uczuł, jak coś w nim rozdwaja się, rozłącza, rozszczepia. Wreszcie z uczuciem ulgi wyzwolił się. Na łóżku przed sobą spostrzegł swoje własne, zmaltretowane okropnie przez nocnicę, biedne, ludzkie ciało. Pożegnał je na chwilę uśmiechem litości, uchylił drzwi i ulegając ciemnemu, nieodpartemu nakazowi, wyszedł przed dom. To go ocaliło...
W parę minut potem obudził się straszliwie wyczerpany i zaczął nasłuchiwać. Ktoś cicho uderzał palcami w szybę. Wyskoczył