Strona:Stefan Grabiński - Wyspa Itongo.djvu/278

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Bez względu na to, jak miały ułożyć się stosunki między królem a ludem, postanowił Peterson mieć pod ręką gotową do drogi „Markizę“, by w każdej chwili mogła podnieść kotwicę. Narazie wyczekiwał...
Tymczasem zaszedł wypadek, który umocnił kapitana w jego poglądach na sytuację i podwoił jego czujność.
W pewien wiosenny odwieczerz zamknął na wieki oczy arcykapłan Huanako. śmierć starca była czemś najnaturalniejszem w świecie. Podeszły wiek i żywot pracowity doprowadziły go do zasłużonego dobrze kresu, strojąc wielką godzinę zachodu w blaski pogody i przedwieczornej ciszy. Odszedł syt życia, z uśmiechem na twarzy.
Mimoto już nazajutrz po pogrzebie podniosły się głosy, domagające się szukania sprawcy tego zgonu. Bo u Itonganów, podobnie jak u większości ludów pierwotnych, śmierć nie była nigdy prawie zjawiskiem naturalnem. Na umierającym zawsze niemal ciążył gniew potęg nieznanych. Zgon był wynikiem albo złej siły, płynącej od obrażonego bóstwa, albo też czarów, rzuconych przez śmiertelnego wroga.
Wangarua, najstarszy z szamanów i następca Marankaguy przypisywał śmierć Huanaki czarom i w tym kierunku urabiał opi-