Przejdź do zawartości

Strona:Stefan Grabiński - Wyspa Itongo.djvu/272

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

dziernikiem a marcem, gdy wilgotny passat z południowego wschodu uderzał w zębate sierry cordillery i sprowadzał obfite dżdże, dojrzewały na polach pszenica, jęczmień, kukurydza i pataty, trzcina cukrowa, bambus, tytoń, bawełna, ryż, maniok i taro.
Po ogrodach i sadach zbierano banany, owoce pizangu, gojawy, pistacji, melony i soczystą mięsowocnię smaczliwki.
Powietrze wypełniała w tym czasie aromatyczna woń krzewów migdałowych i pieprzu, z drzewa krowiego sączyło się źródło roślinne mleka jadalnego, pachniały cynamonowiec i pomarańcza.
Na gałęziach jadłunu pigwowatego dościgały orzechy, które utarte na masę, zmieszane z mlekiem palmy kokosowej i przesączone przez trzcinę bambusu dawały jesienią sorbet słodki i ochładzający.
Pracowali Itonganie w pocie czoła i budowali żmudnie nową przyszłość wpatrzeni w króla i jego tajemniczą gwiazdę. A król uśmiechał się i zachęcał przykładem do dalszych wysiłków.
Jeden tylko człowiek na wyspie nie pochwalał gorliwości Czandaury i spoglądał z niedowierzaniem na jego poczynania: Atahualpa.
— John — mówił nieraz do Gniewosza —