Przejdź do zawartości

Strona:Stefan Grabiński - Wyspa Itongo.djvu/212

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ce wręcz. A jednak wytrąciłeś mu nóż z ręki jak dziecku.
— Obecność twoja Rumi, była mi bodźcem do męstwa. Nie chciałem w oczach twoich uchodzić za niedołęgę.
— Cóż mogło tobie, królu, zależeć na tem, co myśli o tobie czerwonoskóra córa borów? Nie zwracałeś na mnie uwagi. Jestem dla ciebie jak kamień przydrożny.
— Mylisz się, piękna dziewczyno — zaprzeczył żywo. — Uroda twoja zarzuciła mi na szyję niewidzialne lasso i niewoli ku sobie. Myślałem o tobie nieraz w ciągu tych dni trzydziestu.
Cofnęła się przerażona żywością jego słów.
— Nie wolno mi marzyć o szczęściu — odpowiedziała smutno. — Jestem kapłanką i muszę pozostać dziewicą.
Zatrzymał ją, chwyciwszy za rękę.
— Rumi! — mówił miękko, gładząc dłonią jej warkocze. — Rumi! Miłość łamie wszystkie przeszkody i nie da się odstraszyć nikomu. Czemu dziś nie wykwita szkarłatna róża w gaju włosów twoich?
— Róża jest kwiatem krwi i namiętności. Nie przystoi kapłance.
— A jednak owej nocy ustroiłaś nią głowę.