Przejdź do zawartości

Strona:Stefan Grabiński - Wyspa Itongo.djvu/202

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ny. To też chodził Itonguar wśród nich skąpany w chwale jak w słońcu i krążyły pogłoski, że właśnie z powodu niego dotychczas odwlekano wybór króla. Podobno starszyzna obawiała się, by blask, jaki padał od jego postaci, nie przyćmił od pierwszej chwili nowego władcy. I nikt, prócz Huanaki, nie przeczuwał, że dzień dzisiejszy miał przynieść i pod tym względem rozstrzygnięcie.
Gdy już zebrały się tłumy i wodzowie uszykowali wojsko, Itonguar wstąpił na pagórek w środku majdanu i uderzył włócznią o tarczę na znak, że chce przemówić. Szmery zgłuchły. Setki tysięcy oczu zatrzymały się na „kochanku duchów“. A on wsparty na włóczni, wysmukły i muskularny jak młody bożek wojny, zawołał donośnie:
— Mężowie plemienia Itonganów Jasnych, nadszedł dla was czas próby.
Teraz złożycie dowody, żeście potomkami najstarszego rodu na ziemi, że w żyłach waszych płynie szlachetna krew wielkich wodzów i zdobywców. Oto wśliznęła się pomiędzy was jakaś jadowita żmija krwi niepewnej, złajniczej i podszywszy się, nie wiem jak, pod skórę szamana, przez wiele lat oszukiwała was podle. Teraz, gdy wola duchów położyła kres jego szalbierstwom,