Przejdź do zawartości

Strona:Stefan Grabiński - Wyspa Itongo.djvu/193

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Ujął w dłonie jej rękę i przycisnął do ust. Cofnęła ją pomału przyjemnie zdumiona. Znać gest ten na wyspie nie był w zwyczaju. Lecz zrozumiała intencję.
— Marankagua! — szepnęła ostrzegawczo i wskazała mu tomahawk wiszący nac łożem.
— Marankagua! — powtórzyła dobitniej, gdy nie ruszał się z miejsca i podziwiał profil jej głowy z ciemną różą wpiętą we włosy.
— Marankagua! — nagliła, sięgając po broń na ścianie.
Wreszcie zrozumiał. Wyciągnął ramię po topór, lecz spóźnił się. Zanim zdążył chwycić za stylisko, jakaś postać z zasłoniętą po oczy twarzą wtargnęła do izby i rzuciła się na niego skokiem pantery. Błysnęło ostrze noża. Inżynier schylił się, uniknął ciosu i ruchem wężowym przypadłszy do przeciwnika objął go wpół. Wśród szamotania się spadło czarne „poncho“[1] zasłaniające twarz wroga i oczy Gniewosza skrzyżowały się z wściekłem spojrzeniem czarownika.

— Ty psie parszywy — syknął przez zęby, wytrącając mu z ręki kordelas. — Nauczę cię szacunku dla Itonguara!

  1. Płaszcz (wyraz hiszpański używany w Ameryce).