Przejdź do zawartości

Strona:Stefan Grabiński - Wyspa Itongo.djvu/19

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Pan tu mieszka?
Roześmiał się, ukazując rząd zdrowych, trochę drapieżnych zębów.
Co za kapitalne przypuszczenie! Ja w tej norze? Nic podobnego. Jestem w tej gospodzie podobnie przypadkowym gościem jak pani. Schroniłem się do tego odludnego domu przed deszczem. Padłem ofiarą myśliwskiej namiętności. Zaproszony na polowanie w okolice zupełnie mi obce, odłączyłem się nieopatrznie w pościgu za zranionym przezemnie dzikiem od reszty towarzystwa i zabłądziłem bez wyjścia w dzikiej kniei. Po całodziennej tułaczce, już o zmroku wydostałem się na jakieś pustkowie, na którego krańcach majaczyła ta samotna zagroda. Rad, nierad, zziębnięty i przemoczony postanowiłem tu przenocować. — Dom zdaje się bezpański i prawdopodobnie stoi pustką już od dawna. Jedyna przystań dla zbłąkanych.
Kobieta patrzyła zamyślona w rozjarzoną czeluść pieca.
— Szczególny zbieg okoliczności — mówiła zapatrzona w ogień — kazał nam obojgu zawinąć do tej samej odludnej przystani. Bo i ja również zabłądziłam w okolicę zupełnie mi nieznaną. Brzmi to trochę fantastycznie, lecz jest szczerą prawdą. Dziś