Przejdź do zawartości

Strona:Stefan Grabiński - Wyspa Itongo.djvu/152

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ski i wśród dźwięków muzyki „oczyszczali“ rolę.
— Oryginalna symbolika — rzekł Peterson śledzący z zaciekawieniem ruchy braci. — Ci fanatyczni czciciele starych guseł i przesądów są zanurzeni po uszy w mrokach dawności. Tu każda czynność, każdy gest wymagający pewnej inicjatywy zdaje się być uzależniony od woli bóstwa czy ducha żywiołu. Zresztą nic w tem dziwnego. Jakże mogłoby być inaczej na „wyspie duchów“?
Gniewosz słuchał kapitana z odcieniem niechęci.
Tymczasem „ludzie magiczni“ spełnili swe zadanie i przywdziawszy znów maski, wśród dźwięków muzyki zbliżali się ku „punhonua“. Uwaga krajowców skupiła się teraz na białych przybyszach. Kapłani pod przewodnictwem Marankaguy otoczyli ich ochronną eskortą. Przestał grzmieć wielki „garramuta“, umilkły przeciągłe tony fujarki — „kaura“ i wśród uroczystej ciszy wieczoru przeprowadzani przez całą ludność osady ruszyli rozbitkowie w stronę wsi.
Charakter osiedla podobnie jak powierzchowność i język tubylców posiadał znamiona zbiorowiska mieszanego. Był to jar kiś chaotyczny konglomerat, którego skład-