Przejdź do zawartości

Strona:Stefan Grabiński - Wyspa Itongo.djvu/146

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Rozmowę przerwało wejście Izany. Wódz żuł liście areki i wypluwał na podłogę sok goryczkowaty, żółto-czerwony.
— Biali bracia — zaproponował uprzejmie. — Los zdarzył, że zawitaliście do nas w święto huśtawek. Jeżeli chcecie, wolno wam przy moim boku przypatrzyć się tej pięknej dorocznej uroczystości.
Peterson powstał z maty zaciekawiony.
— A na cześć jakiego boga obchodzicie to święto?
— Święto huśtawek nie czci żadnego boga, lecz przyśpiesza wzrost zboża i roślin.
Kapitan zwrócił się do Gniewosza.
— Chodź pan przed chatę. Należy skorzystać z uprzejmości wodza. Zobaczymy coś w rodzaju magicznego przedstawienia. Jak widzę, pokutują na wyspie bardzo stare wierzenia i obrzędy.
Wyszli przed azylum. Rozległa łąka przed „punhonua“ zamknięta po lewej i prawej ścianą pandanowego lasu roiła się już od ludzi. W blaskach zachodzącego słońca połyskiwały czerwono-brązowe torsy mężczyzn w narzuconych na barki „ponchos“, odsłaniała się w niewinnym bezwstydzie tropikalna uroda kobiet, kryjących wstyd swój pod wąską, nabiedrzną przepaską „uluri“, utkaną z kory delikatnej jak batyst.