Przejdź do zawartości

Strona:Stefan Grabiński - Wyspa Itongo.djvu/136

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

dów na wschód i zachód od wielkiej, słonej rzeki.
Na ustach Izany zarysował się odcień ironji. Zmierzył obdartych, wycieńczonych do ostateczności rozbitków lekceważącem spojrzeniem.
— Na wdzięczność niczyją nie liczymy. Spełniamy tylko wolę króla Atalangi, który polecił zaprowadzić was do punhonua, czyli domu dla prześladowanych przez złośliwość losu. Rada starszych rozstrzygnie o reszcie.
— A skąd pewność — zagadnął Peterson — że w sercu wielkiego króla nie kryje się wąż zdrady? Kto nam zaręczy bezpieczeństwo?
Izana spochmurniał.
— Atalanga stanąć ma niebawem przed obliczem najwyższego Atmy i zdać sprawę z ziemskiej wędrówki. Kłamstwo nie może przejść przez usta władcy. Widział was obu duchem wpierw, zanim stanęliście w kręgu naszych spojrzeń. Wiedzieliśmy od wczoraj, że przyjdziecie i dziś wyszliśmy wam na spotkanie. Bądź rozsądny, biały człowieku.
Peterson spojrzał na Gniewosza.
— Kpi, czy o drogę pyta? — zagadnął po angielsku.