Przejdź do zawartości

Strona:Stefan Grabiński - Wyspa Itongo.djvu/126

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Głowa mi pęka od bólu. Gdzie jesteśmy i jak długo już unoszą nas fale?
— W każdym razie na wodach Pacyfiku, w skrajnej pustyni wodnej. Co do czasu, wedle moich orjentacyj, przebujaliśmy na fali jedno popołudnie, całą noc i ranek aż do chwili obecnej.
— Więc „Conqueror“ zatonął wczoraj?
— O ile mnie rachuby nie mylą, tak.
Zapadło na chwilę milczenie.
— Czy to pan, kapitanie, przywiązałeś mnie do barjery tego mostku? — podjął rozmowę Gniewosz.
— Z tonu wnoszę, że nie żywisz pan z tego powodu szczególniejszej dla mnie wdzięczności. Co prawda, ma pan słuszność. Sytuacja nie do pozazdroszczenia. Tak — to ja.
Znów umilkli wyczerpani. Słońce doskwierało coraz nieznośniej. Głód i pragnienie szarpały wnętrzności. Gniewosz chwilami tracił przytomność.
— Przypuszczam, że wkrótce już skończy się ta głupia farsa — odezwał się po paru godzinach męczarń Petersom — Nic wytrzymamy już długo. Głód skręca mi kiszki nie na żarty. Zresztą liczę na pomoc rekinów. — I tak cud to prawdziwy, że dotychczas nas nie wywęszyły.