Stał dom w czystem polu, u skrzyżowania zapomnianych dróg; jedna z nich gubiła się gdzieś w bezkresnej, wrzosem i mątwą pastewną poszytej równinie, druga, co tamtą skosem przekreślała, zwężała się opodal w ścieżynę i przepadała w chaszczach, które drapieżną osadą rozsiadły się po tamtej, zachodowi słońca bliższej stronie. Nikt tu lata całe nie zaglądał; najbliższe osiedle oddalone było o dziesięć mil.
Odludność miejsca potęgowała cisza: doskonała cisza zaklętego od wieków pustkowia. Nawet czarne zbory kruków i wron zlatujących tu jesienią i zimą na doroczne zmowiska odbywały się w głuchej, niezmąconej krakaniem ciszy. Czasem tylko wiosenną lub letnią porą przeszedł mimo zapędzony tu przez przypadek włóczęga lub zaskrzypiało koło zabłąkanego w obcej stronie wozu. Nikt się nie kwapił do Bańkowej Woli, tego skrawu pustej, jałowej okolicy
Strona:Stefan Grabiński - Wyspa Itongo.djvu/11
Ta strona została przepisana.
W BAŃKOWEJ WOLI.
![](http://upload.wikimedia.org/wikipedia/commons/thumb/2/22/Stefan_Grabi%C5%84ski_-_Wyspa_Itongo.djvu/page11-1024px-Stefan_Grabi%C5%84ski_-_Wyspa_Itongo.djvu.jpg)