Przejdź do zawartości

Strona:Stefan Grabiński - Wyspa Itongo.djvu/102

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Przeszła drugą stroną cicha i zamyślona. Wydała mu się dziś bledszą i wychudłą.
— Przechorowała się biedaczka nie na żarty. Ostatnim razem mróz był straszliwy i musiała się wtedy przeziębić.
Poszedł za nią spojrzeniem pełnem współczucia i życzliwości...
Minęła zima i miała się ku schyłkowi wiosna. Panienka w żałobie wciąż odwiedzała ul. Leśną. Pewnego dnia pod koniec czerwca przechadzka jej przeciągnęła się dłużej niż zazwyczaj i chociaż zmrok zasnuwał już ulicę błękitną wstęgą, postać jej wciąż czerniała pomiędzy drzewami. Może zatrzymał ją zapach rozkwitłych świeżo bzów i jaśminu, miodowa woń pylących kwieciem lip?
Wtem usłyszał Gniewosz ciężkie, wlokące się kroki. Jakiś mężczyzna o podejrzanej powierzchowności ukazał się po tamtej stronie ulicy i powoli zbliżał się ku nieznajomej. Dziewczyna po raz pierwszy okazała pewne zdenerwowanie. Rozejrzała się bystro dokoła i nieznacznie zeszła z chodnika na środek jezdni. Podejrzany osobnik zauważył to i zdjąwszy kapelusz, coś mówił. Odsunęła się i zaczęła uciekać w stronę Wesołej. Napastnik rzucił się za nią w pogoń i wkrótce, chwytając brutalnie za ramię, osadził na miejscu.