Strona:Stefan Grabiński - Niesamowita opowieść.djvu/19

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

odgarnąć z jej czoła miękką, przeczyście białą zasłonę, okrywającą dziś szczelnie jej głowę.
— Chcę je popieścić, jak za pierwszym razem — pamiętasz? Rozrzucić ambrozyjskim płaszczem na twych ramionach i całować, całować bez końca. Wszakżeś mi nie broniła pierwszego wieczora? Usuń tę chustę.
Wstrzymała mą rękę łagodnie, lecz stanowczo. Na ustach jej wykwitł tajemniczy uśmiech, przecząco poruszyła głową.
— Nie można dziś? Dlaczego?
Znów milczenie i ten sam wzbraniający ruch głowy.
— Dlaczego milczysz? Czy wiesz, że dotąd nie zamieniłaś ze mną ani słowa? Przemów do mnie choć słów parę! Chcę głos twój usłyszeć — musi być słodki i metaliczny, jak dźwięk szlachetnego kruszcu.
Jadwiga milczała. Jakiś bezgraniczny smutek rozlał się nagle po całej jej twarzy i zmroził chwilę upojenia. Czyżby oniemiała?
Więc przestałem nalegać i w milczeniu już piłem rozkosz boskiego jej ciała. Była dziś namiętniejsza, niż podczas ostatniej schadzki. Co pewien czas chwytał ją spazm lubieży, oczy zachodziły mgłą omdlenia i bladła śmiertelnie; delikatną, jedwabistą skórę przebiegały krótkie dreszcze, zęby o połysku pereł ścinały się bolesnym kurczem. Wtedy przerażony wypuszczałem ją z objęć i chciałem cucić. Lecz była to tylko chwila: paroksyzm