Strona:Stefan Grabiński - Niesamowita opowieść.djvu/113

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

apokaliptyczną bestję. Sypią się pod moim adrerem morały o marnowaniu talentu, o warcholstwie życiowem, o manji orgjastycznej i t. p. Nie zważam na nic i od rana do późnej nocy, a czasem do drugiego rana, szumię jak młokos po linji skrajnej zewnętrzności.
I w życiu erotycznem przekraczam teraz coraz wyraźniej dawniejszą miarę. Co gorsza czuję, że jestem wprost anormalny. Sądzę, że po części przyczynia się do tego nerwowy sposób życia, jaki teraz prowadzę. Obudzają się we mnie jakieś pierwotne instynkta i chorobliwa pobudliwość zmysłów.
Żal mi tylko Marty. Wprawdzie jej podatny jak wosk charakter przystosował się niebawem i to nie bez uczucia wzajemnej rozkoszy do zmienionych warunków, lecz mimo wszystko ona mi teraz nie wystarcza. Dla mnie jest to chwilami okropne, lecz nie mogę się opanować. Pijany jestem. Na szczęście ona o niczem nie wie; nawet nie przeczuwa. Nie przeniosłaby tego. Owszem, jest teraz dla mnie podwójnie dobra i wyrozumiała. A jednak... a jednak nie czuję się szczęśliwy.
Właściwie nie brak mi niczego, a przecież... jakoś mi dziwnie. Miewam chwile bezdennych prostracyj duchowych, lub też niepokojów, tak dusznych, że zrywam się w nocy i cichaczem wypadłszy z domu, topię ciemny strach w lubieżnych rozrywkach. Coś mię dusi, dławi. Czasami boję