— Skądże ten prokuratorski ton? — zapytała, lekko uderzając mię końcem swej płomienistej umbrella. — Niech się Pan nie zapomina. Zresztą on umierał w ekstazie najwyższego szczęścia, umierał dla mnie i przezemnie. Czyż nie pięknie?
— Potwór, czy obłąkana? — pomyślałem, lecz spojrzawszy na nią, zapomniałem zupełnie o kategorjach etycznych i chłonąłem tylko diaboliczną jej piękność. A ona tymczasem opowiadała głosem równym i spokojnym, jak gdyby chodziło o kogoś znanego jej tylko ze słyszenia:
— Przyszło do tego niespodziewanie. Tak niespodzianie, tak znienacka, jak bywa nieraz ze szczęściem lub śmiercią. I właśnie w tem widzę najpiękniejszy motyw tej historji. Bo chyba przyzna Pan, że zasługuję na to, by życie moje obfitowało w momenty wyjątkowe.
I popatrzyła na mnie wyzywająco. Była za piękna, by nie przyznać jej racji. Więc spuściłem milcząco głowę i słuchałem dalej.
— W jedną z tych nocy księżycowych, rozełkanych mandolinami nocy weneckich rzekł Don Antonio de Orpega, tuląc roznamiętnioną twarz pomiędzy wzgórza mych piersi:
Strona:Stefan Grabiński - Namiętność.djvu/34
Ta strona została uwierzytelniona.
![](http://upload.wikimedia.org/wikipedia/commons/thumb/c/c0/Stefan_Grabi%C5%84ski_-_Nami%C4%99tno%C5%9B%C4%87.djvu/page34-1024px-Stefan_Grabi%C5%84ski_-_Nami%C4%99tno%C5%9B%C4%87.djvu.jpg)