I oto nagle spostrzegłem, że kolor jej kostjumu był zupełnie identyczny z barwą sukna spoczywającego potężnym zwałem pod ścianą: było to to samo ciemno-wiśniowe, ciepło lśniące pod światło sukno.
A pani przechylając gibką swą kibić, porównywała właśnie obydwa kolory. Zgadzały się przedziwnie ze sobą i z jej pełną, tchnącą ciepłotą snu postacią.
Podniecony podszedłem ku niej i zbliżyłem policzek tuż do jej twarzy, — chcąc ucałować. Lecz kobieta odsunęła się na pół filuternie, napól poważnie i przejmująco stanowczym głosem zauważyła:
— Nie można panie Kazimierzu. Nie można. Przecież ja wiem o tem, że pan był tu przed chwilą w tym pokoju, kiedy się to wszystko działo. Nie można. Toby mi mogło zaszkodzić. Nie widzisz, jak jestem silna, piękna i zdrowa? Nie żalby ci mnie było? Młoda jestem i żyć pragnę długo. — O tak! Długo, długo...
Onieśmielony tą oczywistością cofnąłem się.
Tu przędziwo snu wysnuło się...
Strona:Stefan Grabiński - Namiętność.djvu/146
Ta strona została uwierzytelniona.
![](http://upload.wikimedia.org/wikipedia/commons/thumb/c/c0/Stefan_Grabi%C5%84ski_-_Nami%C4%99tno%C5%9B%C4%87.djvu/page146-1024px-Stefan_Grabi%C5%84ski_-_Nami%C4%99tno%C5%9B%C4%87.djvu.jpg)