Strona:Stefan Żeromski - Uroda życia tom 1.djvu/240

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
230

w stronę Piotra. Usłyszał przejmujący i bolesny okrzyk. Ale automobil, jakby w wichrze, z żałosnym swoim jękiem poleciał po białej wstędze szosy. Został po nim swąd benzyny i kręte słupy długo nie opadającej kurzawy. Gdzieś daleko, w przestrzeni słychać było pobekiwanie pojazdu, niby śmiech odrażający dyabła, który osiadł ziemię, przebił serce świętej prawdy, a teraz niesie swój tryumf zielonemi polami. Piotr zatoczył się na swej równej drodze, w dobrze i mądrze wypracowanych powierzchniach swej woli. To dalekie pobekiwanie samochodu spętało go i obaliło na ziemię. Jak pijany, siadł trzeźwy matematyk na pryzmie kamieni, objął głowę rękoma i chwytał płucami powietrze, a sercem życie. Patrzał w ciemnicę uczucia, która się nagle rozwarła. Blada twarz Tatjany i jej oczy, jej oczy.... Wywinął się znikąd i przypomniał dawny, paryski sen. Brzeg morza, jakaś bretońska, murowana chałupa, Tatjana w oknie, gdzie pełno mężczyzn.... Krótki jej okrzyk! Ileż boleści, jaki strach, jaki żal, jaka otchłań cierpienia uderzyła przez ten okrzyk senny, wewnętrzny! Gdzieś w piersiach nastąpiło na skutek tego okrzyku coś, jak pęknięcie krwionośnej żyły. I oto — niespodzianie, nie wiedzieć jak i kiedy Piotr stoczył się z kamiennej pryzmy w rów. Nie mógł ruszyć się z miejsca, udźwignąć, podnieść. Macał wokoło siebie rękami, — natrafił dłonią na okruch głazu, rozbitego młotem kamieniarza, i w obłędzie swym ściskał go oburącz. Z oczu jego, — och, nie z oczu, lecz z rany przebitego serca, poczęły lać się samotne