Strona:Stefan-Żeromski-Miedzymorze.djvu/084

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Bo straszna to przecie myśl, dla ludzkiego rozumu i nieznośne czucie dla serca matki sierocej, iż jej syn wałęsa się na dnie morza, nie mogąc znaleźć spoczynku, miotany i targany z miejsca na miejsce przez tajemnicze i straszliwe oceanu potwory, jakoby w duszy szatana wyśnione, — przez dyabły morskie i rekiny, przez głowonogi ośmiornice, przez gruboskorupe langusty, ohydne kraby, oślizgłe mięczaki, ukwiały i jeżowce.
Przeraźliwe to dla jej serca czucie, iż to on właśnie, on jedyny, spłacać musi dług zpełna za wszystkie zbrodnie człowiecze względem mieszkańców morskiej głębiny spełnione.
To na nim samym mszczą się teraz morskie potwory, rozszarpując go i rwąc na sztuki, za tysiące lat podstępów, oszustw, morderstw i ćwiertowań, których człowiek na ich rodzie dokonał.
Gdy go zaś morze ze swego łona na jasne strądy wymiotło, śpi według ludzkiego obyczaju na suchego piasku pościeli i pod sosny zielonej gałęzią, którą ręka człowieka złożyła.
Bezimienny gardzina, który o słońca zachodzie ziemię suchą porzucał, powrócił oto z wyprawy.
Gwar pracy, odgłos ruchu z miejsca na miejsce, radosny krzyk życia ogłasza wokół jego łoża wiecznego zwycięstwo człowieka nad lądami suchemi i nad dzikiemi morza obszary, skoro taki jest los rodu ludzkiego na ziemi.

*

Oto co głosi jedna z rybackich wiestek na przymorzu: