Strona:Stefan-Żeromski-Miedzymorze.djvu/082

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

starni są przybyszami i przesiedleńcami z tegoż Helu.
Czemu od doskonałej zatoki, od portu wygodnego i od najbliższego dostępu do bogatego w morskie ryby przestworza, od miejsca, co się tak wygrzewa w promieniach południa, iż tu dojrzewa winograd i figa, słowiańscy rybacy odeszli dobrowolnie na północ do przesmyku bez portu, do miejsca dalekiego od wypadu na morze?
Mieszkańcy dalekiej od Helu Jastarni, leżącej za borem niemałym, zachowali swój język prastary, słowiański i wiarę owego biskupa Wojciecha, który zatopione dziś w morzu kościoły poświęcał.
Niemcy, którzy na cudzych popiołach tak dobrze, tak wygodnie, tak mądrze, tak zdrowo, tak świetnie, przezornie i pięknie budować się umieją, zabrali pod swe nowe domostwa dawnej cerkwy Wartysława ostatnie kamienie.
I nic nie chcą powiedzieć, a nawet pamiętać, jak to się dokonało, iż stare owo miasto ziemia głucha pochłonęła i morze zimne zatopiło.
Przybiegali jeno doniedawna w owo miejsce samotne, żeby się nad uroczyskiem roztkliwiać.
Wylewali swym zwyczajem sentyment nad miastem, które ich przodkowie zniweczyli.
Prozą i wierszem opiewali owe dzwony, których bicie zniemczony rybak słyszy, i drukiem usiłowali przekazać innym Niemcom nastrój jakoby użalenia się nad losem kościoła, który ich przodkowie do ostatniego kamienia na zagładę skazali.

*