Strona:Stefan-Żeromski-Miedzymorze.djvu/060

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

flądry, limandy i turboty z oczyma osadzonemi z lewej strony płaskiego ich ciała.
Pławiły się w tych wodach morskie zające i śpiczastonose, tarczami kościanemi pokryte, ciemnobłękitne, drapieżne i łakome jesiotry, które wiosenną porą, pospołu z łososiami, niosły się pochodami ku Wiśle.
Czujny strażnik wybrzeża niemało zużył trudu dla przerwania ruchu wdzięcznego, dla skrócenia żywota, dla pożarcia miazgi tych wody mieszkańców, na ogniu spalonej.
Czatował na wielkie węgorze, albo nieruchome szczupaki, leżąc długo piersiami na tafli lodowej, ażeby nieomylnem uderzeniem zaostrzonej osęki, bodorem celnym je przebić.
Wywabiał je po nocy z dna, z kryjówek, oszukując i prowadząc ku brzegom zapomocą blasku pochodni i płonącego łuczywa.
Ciągnęły zwiedzione w głupocie swej świętej i wchodziły w więcierze wiklowe, w chytre żaki.
Splatał bowiem pierwotną sieć z wiklów, osadzał ją na stroiszu, czyli trzonku, lub podstępnie zastawiał.
Wypalał węgla zarzewiem w pniaku sosnowym, zwalonym przez wichry, rdzeń drzewny i czynił zeń podobiznę pławaczki.
Puszczał się w owej łodzi pierwotnej na wody spokojne, krótką paczyną z prawej i lewej strony drzewnego koryta umiejętnie wyrtając.
Lecz niedaleko od brzegu mógł odbić.
Zbadał wszakże caliznę, wychyloną już z wody