Strona:Stefan-Żeromski-Miedzymorze.djvu/045

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

miata złogi igieł, odgarnia i przepędza warstwy piasku i obnaża niezmiernie daleko rozpostarte czarne wężowisko potężnych korzeni.
Korzenie ocapiają kopiec wydmy w poszukiwaniu wciąż nowej, wilgotnej warstwicy.
Srogi i nigdy niewyczerpany w swojej sile wiatr zachodni pochyla na wschód pnie wszystkie i w tamtę stronę każe się zginać gałęziom.
W tamtę stronę zwracają się zielone korony, osypane szyszek młodocianych niezliczoną ilością.
Za wałem piasczystym, który morze wygarnęło ze siebie i usypało na brzegu w niezbadanych swych zamysłach, czają się pnie koślawe, garbate, skręcone.
Przysiadłszy, niczem ludzie strudzeni, ubodzy, ścigani przez prawo okrutne, straszliwe i wieczne, za ścianą przychylną, żyją cichcem, ukradkiem, pokornie.
Rosną wszerz i napoprzek, gną się w głąb, leżą w piasku, unikając wychylenia się koron ponad grzebień zasłony.
Rozpościerają się po ziemi w pałąk skulone i suną w dal pokryjomu.
Wypuszczają długie liny gałęzi, niepomiernie rozległe ścielą wici obwieszone zielenią przyziemną i czubatemi szyszkami.
Zielone kępy igieł, szarpane od wiatru rozmiatają pod sobą piasek duny i żłobią wygładzone łożysko.
W miarę igieł rozrostu i w miarę przybywania ciężaru same zapadają w ów dołek, wygrzebany samochcąc.