Strona:Stanisław Witkiewicz-Matejko.djvu/319

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

obraz w wyobraźni, widzi go, jako jednolity wyraz danego zdarzenia, wynikającego ze splątania się sprzecznych, lub zgodnych uczuć rozmaitych ludzi. Widzi scenę, która ponad swoją malowniczością rozegrywa się cała na twarzach, które, będąc odbiciem jego własnej, zawsze jednej i tejsamej duszy, nadają całemu pomysłowi spójnię i jednolitość wyrazu. Ale Matejko, który obraz wykonywa, rozważa, rozumuje i wprowadza doń różnorodne pierwiastki myślowe, wynikające z innego stanu duszy, z innego usposobienia, a które w malarstwie muszą przybierać pewne formy i barwy, muszą zabierać część obrazu dla siebie i to z takim despotyzmem, że pierwotny, jednolity jego charakter ulega rozbiciu, chwieje się i rozprasza. Widzi on wielki wypadek historyczny, ujęty w kilka postaci, które wyobraża z jasnością, siłą i dobitnością niesłychaną, lecz on jednocześnie tę historyę bada w szczegółach, on wie, co się działo dnia tego i tego, lub mogło się dziać, gdyż obyczaje na to pozwalały lub tego wymagały, i wszystko to usiłuje wtłoczyć. W stosunku do przedstawionego w obrazie faktu zajmuje on dwa stanowiska: historyka i spisywacza anegdot; w książce mogą się one łączyć i dawać całkowite zobrazowanie chwili — w obrazie jedno drugiemu przeszkadza i niszczy spójnię jego kompozycyi.
Nietzsche mówi, że się z czasem lubi nie tylko to, czego się pożąda, ale samo pożądanie, sama funkcya, która służy do zdobycia czegoś, staje się potrzebą, staje się konieczną czynnością duszy i ciała. W sztuce spotykamy się z tem ciągle, a u Matejki w stopniu najwyższym. On cały swój świat musiał wybudować sam, własną myślą i czuciem, musiał z prochu wytworzyć ludzi i ich rzeczy, nie widma, nie ogólniki konwencyonalne, ale żywych ludzi, żywe delie, żupany, zbroje i pióropusze, i studya w tym kierunku stanowią ogromną część pracy, którą zużyła jego twórczość. Bezkarnie tego się nie robi, ogarnia z czasem człowieka pasya do widzenia, dotykania, odtwarzania tych rzeczy, do ujawniania, choćby dla własnego zadowolenia, całego bogactwa erudycyi historyczno–obyczajowej i związanych z nią szczegółów rzeczowych, archeologicznych. Ten drugi Matejko, ten niezmordowany pracownik, ten szczery malarz, rozkoszujący się zjawiskami wzrokowemi dla ich własnej treści, ten malarz i kronikarz bierze górę nad Matejką twórcą idei obrazu i zatraca ją w mnóstwie szczegółowych, mniejszego znaczenia zagadnień czysto malarskich, lub obyczajowo–archeologicznych. Jeden Matejko czuje głęboko i namiętnie, z siłą i ostatecznem napięciem duszy to, co się dzieje z upadającą Ojczyzną, sprzedaną i zhańbioną, ale ten drugi Matejko, ten malarz realistyczny, ten wiecznie pasyonowany odtwarzacz rzeczywistości, w sali, w której rozgrywa się tragedya rozbioru, widzi kawałek złoconego ornamentu oberwanego na drzwiach i pozostałą po nim plamę surowego drzewa, widzi rozdartą aksamitną draperyę i wszystkie haftki i pętelki Rejtanowego kontusza i brylanty orderów i połyski atlasów i miękkość skóry i zgniecione pióro i leżący na podłodze dukat, i, z całą namiętnością wielkiego temperamentu, rzuca się na te drobiazgi i niedrobiazgi,