Strona:Stanisław Witkiewicz-Matejko.djvu/035

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
18. Portret p. Pleszowskiej (r. 1857). (Fot. R. Huber.)

W mroczną noc, otulającą stary Kraków, Matejko, błądzący wśród ulic krzywych, na które wkraczają szkarpy ponurych, szarych domów, snujący się po rynku, nad którym czernieją sylwety wież Maryackich, inaczej czuł i myślał, niż wracający z winiarni mieszczanin; kiedy z ciemnego nieba ostry dźwięk hejnałów przecinał ciszę nocy, jak błysk miecza, dla Matejki było to wołanie z nad grobu straszliwego, sięgającego od morza do morza, na którego szczycie stała trumna Wawelu, — dla przechodzącego przez rynek urzędnika było to pobudką do spojrzenia na zegarek i sprawdzenia, czy stróże z Maryackiej wieży nie późnią się. I w każdej chwili, wobec każdego okrucha murów, wobec każdej resztki dawnego życia, Matejko czuł i myślał inaczej, niż wszyscy współcześni mu ludzie inny też skutek był życia Matejki, a inny mnóstwa tysięcy jego współobywateli miejskich.
Zresztą, inni mieszkańcy Krakowa mogli nawet myśleć i czuć — tak samo, lub podobnie, lecz myśli ich rozpraszały się, nie zostawiając żadnego śladu w ich życiu i w życiu społeczeństwa, podczas kiedy myśli i uczucia Matejki zamieniały się w obrazy, były związane z siłą twórczą, siłą szczególną, będącą jego wyłączną własnością. Wpływ tego ogromnego środowiska, które się nazywa Polską, ciężył na Matejce, jak ciężył na wszystkich, ale Matejko namalował Skargę i Rejtana, podczas kiedy inni szli na śmierć, inni na Sybir, a inni kupczyli, zbierali pieniądze, orali lub się starali o stanowiska, ordery, tytuły.... Matejko wśród innego środowiska nie namalowałby »Rejtana« i »Skargi«, lecz jakiekolwiek imię nosiliby ludzie, przez niego namalowani, byliby oni ludźmi tej samej miary i napiętnowani tą samą powagą i smutkiem; możeby zresztą było w nich mniej tego tragizmu potężnych istot, które, czyniąc to, co czynią i czynią z niezrównaną mocą, widzą jednocześnie przed