Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga II.djvu/186

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

do wojska — to czarne, wiedziałem, że musi być i białe, odebrałem go. Inne znaki z gwiazd, z chmur, od ptaków. Niejedno zawieszone, rewasz wzbije się, krąży, wypatruje czujnie, twardo.
Gdy rewasz prostował pióra, wślizgnął się na łąkę skrzywiony w kabłąk naczelnik gromady Jasienowo, wójt wytrzeźwiony na pokaz. Skradał się, jak kot dopiero co skarcony, stawiał kroki akuratne jakby nie swoimi nogami. Z umytej świeżo twarzy spod włosów jeszcze mokrych, a zwichrzonych wycieraniem, rzucał spojrzenia badawcze lecz raczej lękliwe. Odwracał się od pryskających nań chichotów z trawy. Wójtycha podniosła głowę spośród tłumu siedzących kobiet, i Głowa gromady natychmiast schronił się w jednej z siedzących gromadek. Wysuwał wszakże głowę, starając się odzyskać powagę. Spoglądając ku mówcy, mrużył oczy krytycznie, chciał na nowo stanąć na świeczniku gromady. Z nadmiaru powagi usnął na trawie, zachrapał monotonnie. Maksym kończył rewasz:
— Potem przyszły butyny na Riabyńcu. Tu zakarbowany mój sen: kłoda, tęga biłania czołga się na brzuchu, wywraca oczy na Fokę. Na łbie liczba siedem. Przekazałem zaraz na Riabyniec: „Wstrzymać butyn na tydzień!“ — Foka posłuchał, przerwał robotę (a jeden nieopatrzny duraczyna od cugów trzymał nadal konie niedaleko mygły. Dobrze, że były wyprzągnięte). Kłoda czyhała siedem dni, siódmego dnia rankiem wypadła, nikt nie wie skąd. Portasz rozsypał się i rozbił ryzę. Kłoda rozbiła mygłę, ta rozleciała się, rozbiła stajnię. Ludzi nie było w pobliżu. Rewasz wyrównany. Tu jeszcze jeden znak czeka, pokaże tam na prawo. Pan pokazywał nam swoje instrumenta, znaki dla pogody. Rewasz latający ma też swoje znaki, uczy się od wszystkiego co lata. Nietoperz nie uderzy się o ścianę stodoły, choćby jak ciemno. Pszczoły i gołębie wiedzą którędy lecieć. Cóż je ciągnie? To co dalekie daje znaki, ale nie z daleka, bo tak pozakręcane, że jest tuż obok. Pokarbuj znaki, potem nocami martw się, szukaj, sięgaj. Jednym okiem, jednym uchem ani nawet dwoma nie złowisz. Mam leśną zagórską krowę, Szestulę, tę z dzikimi oczyma. Do takich spraw najlepszą, zasyczy paproć — już uszami strzyże, dostrzeże, przeczuje, da znak, potem pasie się dalej. Sama się już nie martwi, u krowy — rewasz krowi. Jest jeszcze pies wołoski Bukołan, niech tylko żaba skoczy w łopuchach, on pyta mnie oczyma, trąca pyskiem. Niczego nie zapomni, a beze mnie nic