Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo III.djvu/196

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Leśny Żyd, proszę was moi panicze, to taki, któremu nazwisko Rotszyld mówi mało, a za pozwoleniem nic. A nazwisko Nykoła Hałamasiuk, syn Jury — to bardzo dużo, to wszystko. Bo pan Rotszyld jest Dacz, a Hałamasiuk jest swój i sąsiad. Od niego właśnie kupiłem krowę. Co za krowa! Co dnia gadamy z nią. I ona z nami także. — Ale nie myślcie sobie, że ja się nie znam na elegancji! Ja wiem: ten pan ze Stanisławowa to co dnia rano przebiera nowiutką koszulę, całą po prostu z jedwabiu. No i co mu z tego? A pan Rotszyld? Taki wielki Dacz?! To trzy razy dziennie przebiera nową koszulę, do śniadania, do obiadu i do kolacji. O wa! To niewygodnie! A cóż tu powiedzieć o naszym Majestacie, o samym panu cesarzu? Mówmy tak: że co chwila ściąga i nakłada koszulę — ha, ha. Okropny kłopot. Widzicie, ja wiem wszystko — śmiał się Funt. — Ale proszę, proszę do środka.
Zaprowadził nas do gościnnej izdebki. Pół ściany zewnętrznej stanowiły szerokie oszklone drzwi, z oszklonymi skrzydłami. Przez nie widać było ciemne lasy, ciemny szczyt Popa Iwana i wschodzące gwiazdy. W kątach izby stały łóżka wypełnione obficie pościelą. Stół nakryty bialutkim obrusem i tęgie świeczniki z grubymi świecami jak gdyby czekały na gości. Funt ożywił się:
— Tacy goście, tacy goście. Dla takich gości trzeba by dać, co ja mogę wiedzieć? Na przykład minogi, dobrze?
— Owszem, niech będą minogi.
— Kiedy nima... — śmiał się Funt i kontynuował dalej — no, to co najmniej marynowane pstrągi, dobrze?
— Świetnie, panie Funt, dawajcie pstrągi.
— Kiedy nima... A wie pan co jest? Mamałyga z mołokom! I to od rana do wieczora. A jak poczekacie do soboty, to będzie kołacz. No, widzi pan teraz co znaczy leśny Żyd.
Okazało się później, że było o wiele więcej, bo i chleb żytni z masłem i twarogiem, i świeżutka bryndza połonińska, i dużo miodu w plastrach. Sok malinowy i konfitury malinowe — ile kto chciał.
Po obfitym posiłku rozmawialiśmy przez cały wieczór z Funtem. Naprzód o sprawach ziemskich. Funt nie tylko gościł nas, ale i bawił. Jakby on — starszy od mego dziadka — należał do nas młodych. W trakcie rozmowy padło pytanie:
— No, a cóż tak robicie, panie Funt, wieczorami kiedy przyjdzie jesień, kiedy przyjdzie zima?
Funt odpowiedział po swojemu: