Strona:Stanisław Przybyszewski - Dzieci nędzy.djvu/8

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.



I.

W dużej sali obszernego dworu wiejskiego siedział przy trumnie swego ojca Jan Krywło.
Świtało już.
Przez okna szerokie, na ogród otwarte, dolatywał śpiew budzącego się ptactwa, buchnęła woń kwitnących drzew owocowych, słychać było pogwar dziewek, które mszały do doju, jakaś kłótnia dolatywała z podwórza, ale to wszystko jak przez sen...
Czy rzeczywiście sen?
Ocknął się.
Rozejrzał się dookoła i oczy jego spoczęły nieoderwalnie na twarzy zmarłego ojca.
Patrzył na tę surową, w majestacie śmierci skamieniałą twarz, bez najmniejszego smutku, i dziwił się. że żadnej żałoby w sercu nie