Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Złoto i krew.djvu/20

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

kocha cię wcale, ojcze, a pragnie tylko twoich pieniędzy!
Dyrektor aż się zgiął, jakby go trafił niespodziany cios.
— Na jakiej zasadzie, to mówisz?
— Na zasadzie, głębokiego, moralnego przekonania.
— Nieprawda! Wszystko to są twoje uprzedzenia i kaprysy! Pani Marta jest najzacniejszą kobietą i niejednokrotnie dała mi dowody wielkiego uczucia i przyjaźni!
Panna Jadzia zerwała się z tapczana i podbiegła do ojca. Wsparła swą rączkę na jego ramieniu i serdecznie zajrzała mu w oczy.
— Papo! — prosto z duszy biegły jej słowa. Otrzeźwiej! Daj się przekonać! Co ty właściwie wiesz, o pani Marcie? Że jest przystojną i dobrze ubraną kobietą! Pozatem, nic! Bo niedawno przyjechała do Warszawy, podobno, z Rumunji! Czy znasz jej życie! Może to zwykła awanturnica, grająca świetnie komedję przywiązania? Taką kobietę pragniesz wprowadzić do naszego domu, na miejsce mojej nieboszczki matki, którąś ongi tak bardzo kochał?
Pod wpływem ostatnich wyrazów panienki, Dulemba drgnął i zbladł lekko. Ale, wnet, otrząsnął się z wrażenia. Ta wspaniała, zmysłowa Marta, działała nań tak, że gotów był wszystko dla niej poświęcić!
— Pozostawmy umarłych w spokoju! — wyrzekł nieco głuchym głosem. — I mnie się należy jeszcze coś od życia! Wszystkie twoje zarzuty, nie są oparte na niczem! Przez dziwny egoizm, pragniesz mnie pozbawić szczęścia! Ale, daremne są twe wysiłki.
— Daremne?
— Nie zmienię mego postanowienia! Poślubię panią Martę! Ty zaś, możesz ją w duszy nienawidzieć, ile ci się podoba, na pozór, jednak, musisz zachować formy zewnętrznej przyzwoitości!

— Nigdy nie zdobędę się na to!

14