Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Salon baronowej Wiery.djvu/54

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Obojętnie?
— Siedziała przy stoliku, nie patrzyła na nikogo, odmawiała tancerzom, którzy ją zapraszali do tańca. Mnie, ledwie skinęła głową, jakgdybym nie istniał wcale dla niej. To też, nie zbliżałem się do Ordeckiej, przypuszczając, że coś musiało pokrzyżować nasze plany. Powtarzam, działo się to trzy dni temu, a od tej pory pani Lili nie pojawiła się więcej, w naszym dancingu.
Dyrektor w milczeniu potakiwał skinieniem głowy opowieści Toma, a pani Marlena cichemi wykrzyknikami wyrażała od czasu do czasu swe zaciekawienie i zdziwienie. Słowa fordansera brzmiały tak szczerze i przekonywująco, że żadne z nich przypuszczać nie mogło, że stara się on ich wprowadzić w błąd, lub kłamie.
— Więc cóż to było? — rzucił po chwili milczenia Grąż.
Ten uczynił poważną minę i zniżonym głosem wymówił, jak się opowiada o rzeczach tajemniczych a groźnych.
— Próżno sam łamałem sobie głowę, aż przyszło mi na myśl pewne przypuszczenie. Kręci się człowiek tu i ówdzie, niejedno słyszy, a niewiasty w pewnych momentach są bardzo szczere... Otóż opowiadała mi jedna pani, osoba wyjątkowo ekscentryczna, którą pociągały przeróżne nadzwyczajności, że w Warszawwie istnieje bardzo ciekawy klubik. W mieszkaniu, tylko proszę pana dyrektora, o całkowitą dyskrecję, bo są to rzeczy niesprawdzone, niejakiej baronowej Wenden.
Marlena aż podskoczyła na swem miejscu.
— Wenden! — zawołała — Baronowa Wenden! Słyszałam... To ta, podstarzała strojnisia, której ciągle pełno po modnych kawiarniach i restaura-

50