Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Salon baronowej Wiery.djvu/195

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Spojrzała wprost w oczy Ordeckiemu, a Grąż, który odwrócony plecami, przysłuchiwał się tej całej rozmowie, również dochodził do przekonania, że Peggy uległa niespodziewanemu atakowi obłędu. Z jej to głównie przyczyny nie doszedł do skutku znakomicie obmyślany „plan“, dzięki jej dziwacznemu postępowaniu z Dżordżem, cała sprawa zakończyła się skandalem i niemiłemi rewelacjami. A obecnie, gdy prawda wypłynęła na wierzech, gdy groziła ruiną, a może więzienie, przybywała, by drwić jeszcze z niego i proponować rzekome uczestnictwo w „Atobudzie“. Ordecki zaś miał być tym, który wyrażał opinję. Cóż mógł powiedzieć Ordecki? O ile przedtem, liczył się jeszcze Grąż, że Kolbas, ulituje się nad nim, zatuszuje całą historję, o tyle obecnie lękał się, że inżynier, powiadomiony o wszystkiem, zgubi go bezpowrotnie, podając kompromitujące szczegóły do wiadomości publicznej.
Z natężeniem też oczekiwał na odpowiedź, a słowa, jakie usłyszał, napełniły go zdumieniem.
— Cóż! — rzekł Ordecki — Stale twierdziłem, że „Atobud“ jest dobrem przedsiębiorstwem i gdyby znalazły się pieniądze, potrzebne na wykończenie budowli, w przyszłości mogłoby dawać znaczne dochody! Tylko...
Grąż odetchnął głęboko. Więc Ordecki nie zamierzał go zgubić? Nic już teraz nie pojmował. Ale, co znaczyło jego zastrzeżenie.
— Tylko — mówił dalej inżynier należy kierownictwo interesu powierzyć komuś innemu! Dyrektor Grąż jest zbyt przepracowany... Może, dzięki temu, naraził ostatnio „Atobud“ na straty!... Gdyby ktoś inny stanął na czele firmy, wkładając jednocześnie sumę wymienioną przez pannę Kolbasównę, mam wrażenie, że „Atobud“ wybrnąłby ze swoich kłopotów.

191