Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Salon baronowej Wiery.djvu/168

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie da za ten obrazek ani grosza!
— Wątpię!
Śmiała się coraz głośniej.
— Ha... ha... ha... — zawołała śród wybuchów wesołości. — Mój papa nie jest taki naiwny, jak pan sądzi, drogi panie O‘Brien! Pozna również prędko, że ta „kompromitująca“ odbitka jest tylko zręcznym fotomontażem!
Zagryzł wargi.
— Fotomontażem!
— Oczywiście! Do mojej główki, którą uprzejmie pan zdjął, dołączono ciało jakiejś bezwstydnej nierządnicy, rozwalonej w ohydnej pozie!...
— Myli się pani!
— Powtarzam, że się nie mylę, szanowny panie O‘Brien! Gdyż, w czasie wczorajszego sławetnego „seansu“, nie zasnęłam nawet na chwilę i na chwilę nie straciłam przytomności! Have you understand? Zrozumiał pan?
— Pani nie zasnęła? — wymówił, nie wierząc własnym uszom.
Peggy jęła wyjaśniać zimno:
— Kiedy poznałam pana, wówczas ma dancingu, zainteresował mnie pan bardzo, choć może więcej pragnęłam dokuczyć Dżordżowi i pobudzić jego zazdrość, niźli zaciekawiłam się pańską osobą. Ale studjowałam pana uważnie! Bo, my tam w Ameryce, pod pozorami lekkomyślności i kaprysów, przywykłyśmy ukrywać pewną nieufność do ludzi... szczególniej do mężczyzn, o których się nic nie wie, a przedstawionych przypadkowo... w dancingach. Mimo, że noszą tytuły hrabiowskie! Spostrzegłam odrazu zmieszanie Reny i zrozumiałam, że jakaś tajemnicza nić musi pana łączyć z moją kuzynką, aczkolwiek udajecie oboje, żeście nie znali się dotychczas...

164