Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Salon baronowej Wiery.djvu/134

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ożywieniem i piła ona wprost, słowa padające z ust O‘Briena.
On zaś, wykorzystał znakomicie chwilową nieobecność Dżordża. Chytremi, gładko ukutemi zdaniami, które sączyły się, niby jad, prosto zmierzał do celu.
— O ile chodzi — mówił o jakieś bardziej oryginalne rozrywki w Warszawie, to nic łatwiejszego. Znam pewien dom, gdzie zbiera się niezwykłe miłe towarzystwo i częste odbywają się różne artystyczne zebrania w ściśle zamkniętem gronie, lecz gdyby panie sobie życzyły, chętnie je tam wprowadzę.
Wpijał się oczami w Renę, która widocznie pobladła, choć był całkowicie pewny jej ulegości. Tymczasem Peggy, która nie zauważyła zmieszania kuzynki, wykrzyknęła:
— Artystyczne zebrania? Muzyka, śpiew, deklamacja? Ależ to musi potężnie nudne. Z góry dziękuję za podobną przyjemność! Ja pragnęabym znaleść się w domu, w którym odbywałyby się jakieś niezwykłe seanse, lub w palarni opjum! Wiele opowiadano u nas w Ameryce o podobnych lokalach, lecz, choć prosiłam różnych znajomych, nigdy nie udało mi się tam dostać! Ot, niech pan coś podobnego wynajdzie!
O‘Brien, siedzący sztywno w nienagannej pozie salonowca; bawiący się wciąż monoklem, wiszącym na złotym łańcuszku, uśmiechał się lekko. Nigdy nie przypuszczał, że tak łatwo pójdzie mu zadanie i że ofiara sama będzie dążyła w zastawione sieci.
Dziś nie przypominało w nim nic, brutalnego, szantażysty z przed kilku dni.
— Och, — rzucił niedbale — właśnie taki ekscentryczny klubik miałem na myśli! Wprost wyczułem telepatycznie, co pani spodobaćby się mogło!

130