Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Salon baronowej Wiery.djvu/121

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Ha... ha... — zabrzmiał zły śmiech — Ciekawe?
Coraz potężniejszy gniew ogarniał Renę.
— Zaraz się przekonacie! Bo kiedy, ostatnio wpadłam tu tylko niespodziewanie na krótką chwilę, aby zakończyć naszą znajomość, co niestety się nie udało, gdyż pan O‘Brien oświadczył, że ze swych zamiarów nie rezygnuje, weszłem dla niepoznaki nie frontowemi schodami, a od kuchni. Uderzyło mnie odrazu, że służąca zmieszała się na mój widok i nie chciała mnie wpuścić do dalszych pokojów twierdząc, że pani „baronowa“ ma jakąś wizytę. Oczekiwałam dobry kwadrans. Wreszcie, gdy dopuszczono mnie przed oblicze pani Wendenowej, spostrzegłam, że jest niezwykle podniecona, a pan O‘Brien nadchodzi z dalszych pokojów, jak gdyby w nich się ukrywał. Szczegół ten uszedł początkowo mojej uwagi, zbyt byłam zaprzątnięta własnemi sprawami! Dopiero, gdy po trwającej kilka minut rozmowie, podczas której odniosłam wrażenie, że pragniecie pozbyć się mnie jaknaprędzej, wybiegłam z tego domu, ujrzałam nagle Ordeckiego, który stał w pobliżu kamienicy! Stał i wpatrywał się w okna mieszkania pani Wendonowej! Wówczas rozjaśniło mi się w głowie!
— Rozjaśniło?
— I on przypuszcza, że dzięki waszym sprawkom biedna Lili Ordecka odebrała sobie życie! On, zapewne, był tym, który odwiedził panią Wendenową i żądał od niej bliższych wyjaśnień! Tak, wszystko stało się dla mnie zrozumiałe! Bo i ja jestem przekonana, że przez was poniosła śmierć nieszczęsna kobieta! Nigdy jej coprawda tu nie spotkałam, ale wiem, jak umiecie omotać wasze ofiary!
Renie wydało się, że zarówno Wendenowa, jak i O‘Brien drgnęli i pobledli. Teraz już całkowicie

117