Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Rycerze mroku.djvu/212

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Tak!
— Potwierdzisz to w każdej chwili, pod przysięgą?
— Przysięgnę na wolność, panie naczelniku!
Welski tylko pogardliwym wzrokiem zmierzył kuzyna. Jak zepsutym do szczętu musiał być, aby równie łatwo grać komedję, rzucać kalumnje i się nie zmięszać, wobec grożącego niebezpieczeństwa! I gdy dotychczas myślał, że przypuszczenia detektywa są nieprawdopodobne, poczerpnięte niemal z fantazji, teraz poczynał wierzyć...
— Więc cóż pan na to? — odezwał się Drohojowski do Leszczyca.
— Wszystko kłamstwo! — spokojnie ten odparł — nie znam podobnego indywiduum i nigdy do żadnych zleceń go nie wynajmowałem...
— A to ci łże, pieski syn... dość głośno mruknął Balas.
Leszczyc uważając, że jego akcje stoją coraz lepiej, bo Drohojowski pochylił głowę, jakby w zamyśleniu — postanowił, zwycięsko opuścić plac boju.

— Nie znam — powtórzył dumnie — i na to daję szlacheckie słowo honoru! A słowo takie — chyba panu dyrektorowi wystarczyć powinno! Teraz zaś, pozwolę sobie, pana pożegnać i oddalić się do domu! Uważam, wszelkie dalsze wyjaśnienia za zbyteczne, a nawet obrażające moją godność!

206