Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Rycerze mroku.djvu/196

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

suma nie lada! Skąd wziąć na pokrycie terminowych zobowiązań...
— Istotnie! — potwierdził Bilukiewicz, a pełna oddania jego mina świadczyła, iż jeśliby mógł, dałby szefowi nie tylko cały swój majątek, ale i życie własne...
— Bardzo ciężka sytuacja... Niemal jestem zachwiany...
Bilukiewicz wykrzywił się tak, iż zdawało się, że za chwilę łzy popłyną z za jego amerykańskich okularów.
— Nikt więcej odemnie nie rozumie.. — począł.
— Wiem, że jest pan mi szczerze oddany! — przerwał mu Drohojowski.
— Nawet krzyżuje to moje zamiary — mówił znękanym głosem kasjer — chciałbym wziąć dłuższy urlop, może zwolnić się zupełnie, czuję się chory...
— Pragnie pan opuścić naszą firmę?
— Tak... przedtem... ale teraz... nie zostawię pana dyrektora samego... w.... ciężkiej chwili... później... dopiero...
Bilukiewicz zachwycał się w duchu własną przebiegłością. Przygotował szefa na rychłe przez się opuszczenie posady, więc wykonywał drugą część zamierzonego planu — a jednocześnie dawał szefowi dowód przywiązania. Ocenił to postępowanie, widoczne, Drohojowski, bo spojrzawszy nań długo, rzekł.

— Dzień w którym pana stracę... będzie dla

190