Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Rycerze mroku.djvu/102

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

spodarzowi o pobycie w „Mordowni“, o zajściu, jakie wynikło i o niespodziewanej pomocy detektywa. Zataił tylko, oczywiście, ofertę dziewczyny „złączenia się” z nim i wysuniętych przez nią w związku z tem, rozmaitych, co do jego osoby zamierzeń.
— To do tej meliny cię zaciągła dziewucha! — pokręcił głową Balas, kiedy sprawozdanie posłyszał — no... no... Ale czego ten łobuz się ciebie czepił? Głupi jezdem i cościk mi tu nie sztymuje — oświadczył, dziwiąc się niespodziewanej bójce. — Ona powiedziała, coś ty mój przyjaciel... a on jeszcze lazł?. O, psia jego mać, już ja szczeniakowi ziobra policzę!.. — dodał z nagłą zzłością, znać urażony, iż nawet powaga jego nazwiska nie osłoniła pupila przed napaścią.
Zapalił nowego papierosa, sapnął parę razy, jakby odganiając rozdrażnienie, rozchmurzył czoło i z uśmiechem po chwili rzekł, podmignąwszy okiem:
— Aleś Mańce się spodobał, kiedy się tak klei... Ho... ho... a ona chodzi zawsze ważna. Bierz ją! Będziem... szwagrami... tylko jeno...
Tu zniżył głos, snać nie chcąc być posłyszanym przez żonę i rozpoczął dłuższy wykład.

Wykład ten miał na celu uświadomić należycie Welskiego, jak należy postępować z niewiastą. Na początku zaznaczył pan Balas, że wogóle do kobiet wielkiego przekonania niema, bo „kużda jest szwendocha, lafirynda i flondra.” — Jedynym

96