Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Półświatek.djvu/158

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Odpychasz mnie? — mruknął czule, nadając swej twarzy wyraz starego goryla, zalecającego się do gorylicy.
— Tak...
— Czemu?
— Bo mi się tak podoba!
Okoński przybrał wyraz obrażonej godności.
— Wszak jestem twoim mężem!
— Et, jakim tam mężem?... Mieszkamy pod jednym dachem... Nic więcej... O reszcie zapomnij...
Lenka wymawiając te słowa, sama śmiała się w duchu. Czy zdobyłaby się na odwagę, aby w podobny sposób jeszcze parę tygodni temu się odezwać? Napewno nie... Ileż zmieniło się od tego czasu i jak zabawne się wydaje, iż mogła lękać się tej suchej mumji, która stale się kurczy, jeśli krzyknąć nań głośniej.
— O reszcie zapomnij! — powtórzyła z naciskiem — Co było, nigdy nie wróci... Zresztą czuję się niedobrze... Muszę się wystrzegać silniejszych wzruszeń...
— Hm! — mruknął zgryźliwie — Stale przy mnie jesteś chora, a z dyrektorem czujesz się znakomicie! — Czy to on cię uzdrawia?
— A choćby tak było!
Okoński nie spodziewał się podobnej bezczelności. Zbyt jednak zabrnął daleko, aby się cofnąć.
— Zakochałaś się w nim? — wykrztusił ze złością.
Lenka rozpoczęła zwykłą kobiecą grę, polegającą na mówieniu prawdy pod pozorem żartu, znienawidzonemu mężczyźnie. Gierka taka jest ulu-