Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Ofiary półświatka.djvu/95

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

żarty. Pod tym pretekstem pan tu ją ściągnął, aby ją zanurzyć w błoto?...
— Kiedy...
— Niema tłumaczenia! Wykorzystał pan jej naiwność, bo siostra jest bardzo życiowo naiwna... Narzeczona! Narzeczonych nie sprowadza się do spelunek, w rodzaju mieszkania pani Helmanowej!
— Ale to zbieg okoliczności! Ja naprawdę z panią Okońską się żenię... Ja...
Fred nie dał mu dokończyć.
— Narzeczonych — mówił podniecony — nie traktuje się w ten sposób! Nie wyprawia się orgji z kobietami, dla których się żywi szacunek... Zrozum Lenko! — zwrócił się nagle do siostry. — Toć ten jegomość uważa cię za dziewczynę uliczną... O ile nawet obiecuje ci małżeństwo, to aby kupić sobie zabawkę... Pobawi się i rzuci... Wątpię w jego uczciwe zamiary! Hańba!... Czy nie rozumiesz, Lenko całej grozy swego upadku? Jak tyś doszła do tego?...
Okońska nie sądziła nigdy, że brat tak daleko się posunie. Obawiając się, że przez jego gwałtowne wystąpienie, utraci Horwitza, zawołała:
— Zbyt gorąco wszystko przyjmujesz, Fredzie!
Przeszywał ją wzrokiem.
— Wyjdź stąd natychmiast! — oświadczył nagle. — Jeśli chcesz pozostać mą siostrą, nie wolno ci ani chwili dłużej pozostać w tem błocie.
Milczała.
— Wyjdź! — powtórzył.
Horwitz, którego również ogarniał gniew, uznał za stosowne się wmieszać.