Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Krwawa hrabina.djvu/71

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   65   —

nie wstaje tak wcześnie i darujcie za szczerość, panienka ma takie szatki zniszczone, i tak biednie wygląda, iż każdy uwierzy, że to nowa pokojowa, niedawno przyjęta przez hrabinę. Zaręczam, że nikt nam nie sprzeciwi się w odejściu i że szczęśliwie spotkamy się w lesie... A później, wasza już rzecz, by uniknąć pogoni...
Wojewodzic, z podziwu, aż klasnął w ręce.
— Ależ, Maryjko! — zawołał. — To ci głowa!
Naprawdę, genjalny był ten niezwykle prosty plan i nie mógł się nie powieść. Wszystko zależało tylko od zimnej krwi i pośpiechu.
— Ależ głowa! — powtórzył.
Jaśko, który rozmiłowanym wzrokiem obrzucał dziewczynę, uśmiechał się tylko i niby mówił:
— Wszak gadałem, panie... Zuch, nie dziewucha...
Maryjka pokraśniała mocno z zadowolenia. Miłe jej były te dowody uznania.
— Teraz idźcie już! — rzekła. — Przypadkiem zajrzy kto do komnaty wojewodzica i spostrzeże, że go niema. Idźcie i wykonajcie wszystko, jakeśmy postanowili.
Górka rozumiał słuszność tej uwagi, lecz ciężko mu było rozstawać się z biedną Iloną. Westchnął tedy tylko, skłonił się przed nią i głosem, w którym brzmiała pewność szczęśliwego wyniku ucieczki, rzekł:
— Do rychłego zobaczenia, mościapanno!
Odparła mu spojrzeniem, pełnem wdzięczności, a gdy odchodził, zagłębiając się w długi korytarz, wiodący z lochów na górę, długo jeszcze jego wzrok biegł za smukłą sylwetką młodego rycerza. Oczy Ilony zdążyły już obeschnąć z łez, lecz z twarzyczki nie znikł wyraz boleści i przygnębienia.