Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Krwawa hrabina.djvu/149

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   143   —

a głośno wyrzekła — Cóż, nie pozostaje mi nic innego, jak tylko złożyć wam najszczersze gratulację, miłościwy książę... Winnam do was mówić z należytym respektem, boście panujący...
Gabor widział doskonale, ten ledwie ukrywany gniew, jaki ją toczył. Rozumiał teraz, czemu gadał Górka, że go nienawidziła.
— Jeszczem nie panujący — odparł, jeno zwykły podróżny... I tu, jako krewniak przybywam. Słyszałem wiele o was, ale nie miałem pojęcia, jak wyglądacie, bo dzieckiem będąc, kiedyś z ojcem Czeithe odwiedzałem. A wszyscy wokoło powiadają, że jesteście piękna i stale młoda...
Umyślnie, choć bez wielkiego przekonania rzucił ten komplement. Nie wiedząc o zmianach, jakie zaszły w urodzie Elżbiety, dziwił się opisowi Górki, który ją niemal przedstawiał, jako dziewicę, co było skutkiem, wedle słów wojewodzica owych czartowskich eliksirów. Widział przed sobą wprawdzie przystojną, ale już starszawą kobietę, której głowę przyprószyła siwizna, a twarz orały bruzdy. Mimo to, gdy wspomniał datę jej urodzenia i tak stwierdzał, że jest ponad wiek młoda.
Elżbieta na ten komplement, przypomniała sobie o swem nieszczęściu. Domyślała się, iż książę jeno przez grzeczność, tak mówi. Przeciągnęła ręką po twarzy, później po włosach, niby pragnąc ukryć zmarszczki i siwiznę, zaczerwieniła się i bąknęła:
— Et...
Gabor, aczkolwiek znakomicie maskował, miotające nim uczucia, postanowił zbliżyć się do celu z jakim przybył.
— Tedy was odwiedziłem... oświadczył, kończąc po-