Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Krwawa hrabina.djvu/13

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   7   —

Zdala dobiegł go jakiś jęk.
— Co to? — powtórzył.
Koło bramy, znajdującej się na drugim końcu mostu, wsparty o nią, stał jakiś człowiek i szlochał głośno. Raz po raz podnosił swą pięść i uderzał w bramę, niby pragnął dostać się do wewnątrz, a tam go nie wpuszczano.
— Nie chcą wam otworzyć? — zapytał Górka i wpił się zdziwionym wzrokiem w nieznajomego.
Jego wygląd, istotnie, przedstawiał się niezwykle. Był to wysoki, barczysty, starszy już mężczyzna, obrośnięty, bez czapki, o potarganych wichurą włosach i zmierzwionej brodzie. Opończę miał poszarpaną i zabłoconą, rzekłbyś, odbył daleką drogę, a oczy nabiegłe krwią, nieprzytomnie patrzyły dokoła. Obojętnym wzrokiem obrzucił Górkę i jego pacholika, poczem znów z mocą wyrznął kułakiem w okute żelazem drzwi i wycharczał:
— Zbrodniarze... Zbrodniarze.::
Może począłby się go rozpytywać Górka i dowiedział z ust nieznajomego, co znaczyła ta cała scena, gdyby wtem w murze nie rozwarło się jakieś okienko i nie ukazała się w niem głowa. Ściągnęły ją tam, zapewne, nie tyle uderzenia w bramę starego mężczyzny, który dobijał się do zamku bezskutecznie od dłuższego czasu, ile stuk kopyt końskich nowych przybyszów po zwodzonym moście.
— Aj, ki wot? Kto idzie? — zabrzmiało po madziarsku zapytanie.
— Vendeg! Gość! Podróżny! — odparł w tym samym języku Górka, gdyż władał nieźle tą mową.
Jednocześnie drgnął. Coraz dziwniejsza poczynała